70 sekund

dobre praktyki marketingu

Domena to twierdza

O wartości i roli domen pisałem dość szeroko w e-booku. Pomijając jednak kwestie prestiżu, intuicyjności adresu czy spójności wizerunkowej istnieje jeszcze przynajmniej jeden ważny powód, dla którego należy rozsądnie podejść do tematu adresu internetowego. Domena Twojej firmy jest twierdzą. Jednym z najważniejszych przyczółków, naprawdę. Pozwól, że rozwinę tematykę z pomocą przykładu. Wyobraźmy sobie Pana Jana, pasjonata gumy. Z jego pasji i zaangażowania powstaje firma zajmująca się produkcją kaloszy. Pan Jan nazwę Kaloszex z dumą prezentuje na wizytówkach i w folderach reklamowych, strona kaloszex.pl zachwyca klientów swoją użytecznością i dopracowaniem.

Interes idzie świetnie, zrodził się z pasji, a w końcu na gumie nikt nie zna się tak dobrze, jak Pan Jan. Wkrótce Pan Jan oferuje kalosze nie tylko w podstawowej palecie kolorów, ale też w barwach indywidualnie dobieranych do odcieni ubrań, samochodów, trawników a nawet karnacji klientów!

Kalosze z Kaloszexu są rynkowym hitem. Firma rozwija się szybko, codziennie z jej fabryk wyjeżdża kilka tysięcy zgrabnych, kolorowych gumiaków. Hasło reklamowe „W Kaloszexie przez kraj” staje się spełniającą się przepowiednią. Od najmodniejszych klubów Warszawy, sanatoriów Ciechocinka po krakowski Kleparz i sopockie molo, wszędzie w porze deszczów króluje wyrób Pana Jana. I właśnie wtedy zaczyna pojawiać się konkurencja, zwabiona wizją łatwego zysku.

Pan Jan miał jednak jeszcze dwie pasje – prąd i metale. W czasach hossy na kalosze postanowił także w tych pasjach się zrealizować i rozpoczął budowę nowych linii produkcyjnych. Zanim jeszcze na kaloszowym rynku zrobiło się tłoczno, on poszerzył już ofertę Kaloszexu o kable elektryczne. Nie byłby sobą, gdyby nie oferował tych kabli w różnorakich kolorach i odcieniach, od ciepłego różu po maskowanie A-Tacs dla miłośników militariów. Po krótkim namyśle stworzył też nowe hasło reklamowe „Kaloszex – z nami Cię nie kopnie!”, pasujące zarówno do nieprzewodzących prądu gumowych podeszw jak i świetnie zaizolowanych kabli jego projektu. Kaloszex produkował więc równolegle kalosze i przewody, systematycznie zwiększając wolumeny sprzedaży.

I wtedy, właśnie wtedy, jak grzyby po deszczu powstawać zaczęły firmy produkujące lub importujące kalosze. Zaczęła się prawdziwa wyrzynka cenowa: tekturowe kalosze z Chin, bawełniane kalosze z Bangladeszu, szpiegostwo gospodarcze, nawet akty sabotażu. Po tym, jak cała partia kaloszy podziurawiona została dziurkaczem biurowym, a do miksera z gumą wrzucono 2 000 000 listków owocowych gum do żucia, cierpliwość Pana Jana się skończyła. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zamknął fabrykę kaloszy i skupił się wyłącznie na produkcji kabli.

Zmienił hasło reklamowe na „Kaloszex – przewodzimy najlepiej!”, w swoim logo symbol gumiaka zastąpił wtyczką elektryczną i ruszył na ponowny podbój kraju. Szło mu tak dobrze, że zaczął ekspansję na Europę i świat. Niedługo nie tylko prąd, ale też tok, electric current czy Strom żwawo przepływały różnokolorowymi przewodami Kaloszexu.

Pan Jan miał jednak dwa powody do zmartwień. Kontrahenci często dziwili się, skąd nazwa sugerująca kalosze w firmie produkującej przewody elektryczne. Choć początkowo cieszył się z możliwości opowiedzenia swojej historii za każdym razem, gdy pojawiły się takie wątpliwości, to po pewnym czasie nie tylko znudziło mu się udzielanie odpowiedzi, ale samo pytanie zaczęło go mocno irytować. Klienci zagraniczni oczywiście nie mieli problemu ze skojarzeniem wywoływanym przez nazwę (no może prócz Albańczyków, którzy wciąż dopytywali o Przełęcz Szex), problemem dla nich było za to jej zapamiętanie w ogóle. Błędy pojawiające się w korespondencji czy rachunkach za usługi, choć początkowo wszystkich bawiły, wkrótce stały się prawdziwą zmorą. Podobnie jak próby nauczenia obcokrajowców poprawnego wymawiania nazwy Kaloszex.

W pewnym momencie Pan Jan zdecydował się na krok przełomowy – przeprowadził rebranding. Nowa nazwa, nowa domena, nowa identyfikacja wizualna, nowe hasło reklamowe, nowe podejście do klienta – słowem nowe wszystko! Nowe i lepsze!

Skończą się odwieczne problemy z wymową, trafieniem na stronę i błędami w rachunkach. Krótka, żywa nazwa, łatwa do wymówienia, dodatkowo z domeną .com – rozesłał wszystkim swoim klientom informację o zmianie nazwy i nowych danych kontaktowych. Gdy nadszedł termin przedłużenia adresu kaloszex.pl na kolejny rok, nawet się nie zastanawiał. Domena wygasła, zresztą Pan Jan już prawie zapomniał kaloszowe czasy, teraz kręciły go tylko przewody.

Uwolniona domena została jednak przez kogoś zarejestrowana. Co było dalej?

Scenariuszy może być kilka. Najbardziej nieszkodliwy to taki, w którym adres używany jest do odbierania e-maili. Z tysięcy obecnych klientów Pana Jana jakiś odsetek z pewnością popełniał błąd wysyłając wiadomość na stare adresy, informując o zapotrzebowaniu na dane towary czy przesyłając zapytania ofertowe, a tym samym przekazując konkurencji wartościowe dane jak na tacy. Jeśli Pan Jan lub jego pracownicy nie zdołali zmienić adresów e-mail u wszystkich usługodawców, z których portali korzystali, być może konkurencja otrzymała także wgląd w ich sieć kontaktów osobistych, prywatne sprawy czy informacje o sytuacji finansowej firmy Pana Jana lub dostępnych w branży przetargach.

W najgorszym przypadku z adresu skorzystają scammerzy, wykorzystując jego renomę i zaufanie odwiedzających do oszustw, wyłudzania danych lub pieniędzy.

Jak można zaradzić takiej sytuacji? Najlepiej wybierając dobrą nazwę firmy już na początku działalności (opis dobrej nazwy znajdziesz w e-booku „70 sekund do własnej firmy”). Ale także wykazując się roztropnością – utrzymanie domeny internetowej kosztuje kilkadziesiąt złotych rocznie, pocztę ze starych adresów łatwo przekierować na nowe, dodatkowo ustawiając autoresponder przypominający o zmianie.

Nie wyrzucaj kluczy do swojej twierdzy – nigdy nie masz pewności, kto i jak ją wykorzysta.

Skomentuj

Your email address will not be published.

*